Mama trzykrotnej mistrzyni świata z boksie tajskim już w samochodzie dopytywała, czy powinna łyknąć Validol. „Myślę, że nawet dwa” – odpowiedziała beztrosko Joanna Jędrzejczyk. A to był dopiero początek…
Przebojem jesiennej ramówki TVN-u miał być rodzinno-przygodowy program „Starsza pani musi fiknąć”, w którym celebryci zmuszają swoich rodziców do podejmowania ekstremalnych wyzwań. Show wywołało mieszane uczucia. Wielu widzów już sam tytuł uznało za obraźliwy wobec uczestniczących w nim seniorów.
W najnowszym odcinku mistrzyni boksu, boksu tajskiego oraz utytułowana zawodniczka MMA, Joanna Jędrzejczyk, zabrała swoją mamę na Półwysep Jukatan.
– Czy ja powinnam łyknąć Validol? – pytała z niepokojem mama Joasi, która we wprowadzającym filmiku dała się poznać jako osoba o spokojnym usposobieniu, nie do końca przekonana do kariery, którą wybrała jej córka. – Myślę, że nawet dwa – odpowiedziała beztrosko bokserka.
Następnie czekające mamę wyzwanie, polegające na skoku z dużej wysokości do znajdującego się w jaskini jeziora, przedstawiła jako relaksującą kąpiel w źródlanej wodzie.
– Dziękuję, że znalazłaś też czas na odpoczynek – wyznała z ulgą mama Joanny.
Szybko jednak zrozumiała, że nie o to chodziło…
– Nie, nie, nie, ja mam lęki – wyznała po przybyciu na miejsce i ocenie wysokości. – Nie zrobię tego ani dla ciebie, ani dla siebie. Za wysoko – zapierała się. – No to ja muszę uratować honor rodziny – zdecydowała Joanna – To wszystko jest w naszej głowie.. – skwitowała.
Po odpuszczeniu mamie pierwszego zadania, Joanna zabrała ją monster-truckiem do parku zombie, który sam komentator TVN-u określił jako „jedną z najgłupszych form rozrywki”.
– Mamo, bierz gnata! – wykrzyknęła Joanna, kiedy na drodze zaczęli pojawiać się statyści, przebrani za żywe trupy.
Początkowo szło dobrze, przynajmniej do momentu, gdy zombiaki wdrapały się na pakę i jeden z nich złapał mamę Joanny za nogę. Na szczęście wszystko skończyło się szczęśliwie.
Po relaksującym polowaniu na zombie, przyszedł czas na przejażdżkę łódką o zachodzie słońca. Joanna swoim zwyczajem zapomniała tylko uprzedzić mamę, że ową łódką będzie orka, rozwijająca na powierzchni wody prędkość do 80 km/h a pod wodą do 40 km/h.
– Chyba wiesz, że ja dla ciebie mogę wszystko zrobić, ale mam trochę lęku – wyznała z wahaniem pani Anna. Ostatecznie jednak zdecydowała się wsiąść do łodzi. Poprosiła tylko o torebkę, w której nosi tabletki uspokajające.
– Jak ruszył, jak zaczął ze mną robić różne piruety, to myślałam, że zawału dostanę – ujawniła.
Na szczęście jej krzyki nie zrobiły większego wrażenia na Joannie, która słyszała wszystko przez telefon komórkowy. Zaśmiewała się, siedząc na spokojnie płynącym jachcie.
W końcu, w odpowiedzi na krzyki mamy, która była już bliska łez ze strachu, zdecydowała się przerwać zadanie.
– Oddychaj, oddychaj – radziła, wreszcie przejęta. – Wybaczysz mi? Aż mnie wystraszyłaś… – dodała skruszona.
Ponieważ tak świetnie poszło z orką, idąc za ciosem, Joanna zabrała mamę do ekstremalnego parku rozrywki. – To nie żadna tyrolka, że można podziwiać widoki, tylko zjazd z naprawdę dużej wysokości – wyjaśniła pocieszająco. – Musisz się trzymać drążka. Wyobraź sobie: to tak jakbyś wisiała na klifie i to by była jedyna opcja ratunku. Jak puścisz się to spadniesz – radziła. – Gdzie? – zaniepokoiła się mama. – Na ziemię??? Robię to tylko po to, żeby udowodnić, że masz moje geny..
Ostatecznie nerwy puściły jej tuż przed startem i, mimo kwaśnej miny córki, zdecydowała się zrezygnować z zadania. Stanęło na kompromisowym rozwiązaniu polegającym na zjeździe wagonikiem po torach, przy czym mama siedziała w środku, a Joanna pokonywała całą trasę podczepiona na uprzęży pod wagonikiem.
Podoba Wam się taka rodzinna forma rozrywki?