Wiara. Dzięki Bogu mam inny punkt odniesienia. Inny pryzmat, przez który spoglądam na świat i samego siebie – mówi w szczerej rozmowie Maciej Musiał. Młody aktor w wywiadzie dla tygodnika Gala odważnie opowiada o wierze w Boga i patriotyzmie, którego nauczył go dziadek.
Jak przyznaje młody aktor, jego silna wiara została przekazana mu już w domu rodzinnym. Musiał jednak się do niej przekonać, ponieważ jak każdy, miał chwile słabości.
– Wyniosłem ją z domu, ale był moment, kiedy zwątpiłem. A potem wróciłem, bo poczułem żywą wiarę w sobie. Ale jestem daleki od świętości. Myślę, że często osoby niewierzące są jej bliższe niż ja… – przyznał.
Celebryta nie ukrywa również swojego patriotyzmu. Przyznaje otwarcie, że jest dumny z faktu bycia Polakiem, a Polska kultura jest naprawdę wyjątkowa na skalę całego świata.
– Wiesz, kocham nasz kraj, kocham polską kulturę. Uważam, że jest świetna. Szanujmy to, skąd pochodzimy. Czerpmy z tego i zaprzyjaźniajmy się z tym. Dlatego następnym razem, gdy Zespół Pieśni i Tańca „Mazowsze” będzie występował w Sali Kongresowej zamiast słuchać amerykańskich rapsów, pójdę na ich występ (śmiech). Naprawdę – mówił Musiał.
W rozmowie pojawił się również temat rodzinnych korzeni Macieja Musiała i jego dziadka. Jak się okazuje, młody aktor bardzo wiele mu zawdzięcza, chociażby w kontekście wychowania.
– Kiedy mój dziadek opowiada mi o tym, jak przed wojną w Wilnie jeździł na łyżwach i podrywał dziewczyny, mam poczucie, że rozmawiam z chłopakiem z ’38 roku. Też chcę zachować w sobie takiego dzieciaka – stwierdził aktor.
Źródło: Gala.pl / NCzas.com
Bez zakorzenienia w Bogu (lub choćby w wartościach niesionych przez religię, przy docenianiu jej znaczenia, gdy komuś nie dana jest łaska wiary), w narodzie i jego historii jest się śmieciem bez względu na pozycję społeczną. Dlatego zresztą ci wykorzenieni zbijają się w mentalne stada i odczuwają niepokój, gdy w swoim bliskim zasięgu maja kogoś o ugruntowanej tożsamości. Stąd te wręcz chrystofobiczne obsesje, które wręcz śmieszą u różnych nieszczęśników i te wzmożone ataki na kler, kościół, które mają ich uspokoić, że nic nie tracą, mają zracjonalizować , że można być znikąd duchowo, z fajnolandii:). Charakterystyczne, że w zasadzie trudno spotkać ateistów, ludzi indyferentnych religijnie, których religia i wiara , ani grzeje , ani ziębi (tak jak np. człowiek nie łowiący ryb traktuje problemy i pasje wędkarzy, po prostu ekscytuje go to jak stara sznurówka leżąca za kanapą). Nie, tzw. ateista, jest owładnięty antyklerykalną histerią, a każdy przypadek jakiegoś podłego księdza (prawdziwy, czy wydumany) cieszy go jak poszukiwacza złota samorodek o wielkości końskiej głowy:). To są ludzie nieszczęśliwi, których -o małości mojego charakteru, przepraszam księże proboszczu- lubię drażnić i czasem np. wiedząc z kim mam do czynienia, żegnam się przed jedzeniem (choć zwykle tego nie robię-jeszcze raz przepraszam mojego sympatycznego proboszcza:). Ileż radości daje mi obserwacja:). Wiem, to małe, a może nawet trąci pychą. Spowiadać się z tego ?:))